Thomas Henry Moray

Z Celestial Vehicles
Przejdź do nawigacji Przejdź do wyszukiwania

Moray Radiant Energy Device

„Wystarczająco dużo energii dociera do ziemi, by zasilić ponad 1,5 miliona (1 693 600) żarówek 100-watowych dla każdego człowieka na Ziemi. Nie trzeba zabierać żadnego paliwa jako martwego balastu, gdyż energię tę można ‘odbierać’ bezpośrednio czerpiąc ją z kosmosu”

Zdaniem Moraya przestrzeń wokół nas nie jest pustką, lecz ogromnym rezerwuarem drgającej energii. Już około 1911 roku, eksperymentując z anteną i uziemieniem, odkrył on, że energia uzyskiwana przez jego układ nie ma charakteru statycznego, lecz manifestuje się jako oscylacje elektryczne pochodzące z zewnątrz.

„Podczas Świąt Bożego Narodzenia 1911 r. w pełni uświadomiłem sobie, że energia, z którą pracowałem, nie była natury statycznej, lecz oscylacyjnej. Ponadto zdałem sobie sprawę, że energia nie wypływa z ziemi, lecz dociera do ziemi z jakiegoś zewnętrznego źródła. Te elektryczne oscylacje w formie fal nie były prostymi drganiami, lecz pulsacjami – jak fale morskie – nadchodzącymi ku ziemi nieustannie”.</be>

Moray doszedł do wniosku, że Ziemia dosłownie pływa w „morzu energii”, które można wykorzystać. Początkowo przypuszczał, że odbiera fale elektromagnetyczne (radiowe) lub energię pochodzącą z samej Ziemi, ale ostatecznie uznał, że

„energia ta jest obecna w całej przestrzeni – zarówno międzycząsteczkowej, jak i w przestrzeni kosmicznej”.

Zasadę działania urządzenia Moraya można porównać do odbiornika radiowego dostrojonego do fal o bardzo wysokiej częstotliwości, jednak zamiast sygnału do detekcji jest tu realna moc elektryczna. Sam Moray wyjaśniał, że jego obwód został odpowiednio zestrojony i zsynchonizowany z częstotliwością drgań energii wszechświata, tak aby mógł ją wychwycić i przekształcić na użyteczną formę:

„W urządzeniu ustanowiono niemal pełną rezonansową zgodność – częstotliwość na stronie wtórnej jest znacznie niższa niż po stronie pierwotnej. Gdy tylko urządzenie zostanie zsynchronizowane i wprowadzony zostanie rezonans, aparat zaczyn ‘zasysać’ (syfonować) energię z powietrza”. 

Układ wykorzystuje zatem antenę oraz uziemienie do zbierania oscylacji elektrycznych obecnych w otoczeniu. Moray podkreślał, że aby uruchomić odbieranie energii, wystarczy odpowiednio zainicjować drgania w obwodzie (np. wyładowaniem elektrostatycznym) i dostroić go do częstotliwości fal, które chcemy wykorzystać. Po włączeniu aparatury i wstępnym „pobudzeniu” obwodu następuje samoczynne pobieranie prądu z eteru – bez żadnego mechanicznego generatora czy innego konwencjonalnego źródła. Moray zaznaczał, że nie łamie to zasad fizyki: urządzenie nie tworzy energii z niczego (nie jest „perpetuum mobile”), a jedynie pompuje istniejącą energię podobnie jak zwykły generator elektryczny pompuje ładunki.

„Generator elektryczny tak naprawdę niczego nie wytwarza – nie ‘fabrykuje’ elektryczności, a jedynie ją pompuje. W tym sensie generator to pompa elektryczna, a urządzenie Moraya można porównać do elektrycznej syfony lub wysoko-sprawnej turbiny oscylacyjnej”.

Kluczowym elementem pozwalającym zassać i przetworzyć energię promienistą był specjalny detektor jednokierunkowy, określany przez wynalazcę jako „zawór” (valve). Zapobiega on cofaniu się zebranej energii do anteny i „wymusza” przepływ mocy w pożądanym obwodzie wyjściowym. Innymi słowy, pełni funkcję prostowniczą i umożliwia wyodrębnienie użytecznego prądu z oscylujących fal. Moray obrazowo nazywał swoje urządzenie „syfonem elektrycznym”, który raz dostrojony czerpie energię z otoczenia w sposób ciągły. Część energii pobieranej z anteny była w jego układzie przekształcana za pomocą unikalnego układu rezonansowego cewek i kondensatorów – w efekcie na wyjściu uzyskiwano prąd o nieco niższej częstotliwości i kontrolowanym napięciu. Moray stosował w tym celu specjalny wysokoczęstotliwościowy transformator, dzięki któremu „można uzyskać dowolne potrzebne napięcie” w obwodzie wyjściowym.

Konstrukcja i elementy urządzenia w opisach Moraya

Układ zbierający energię Moraya składał się z kilku szczególnych komponentów zestawionych w zamkniętej skrzynce. Moray podawał, że cała aparatura mieściła się w skrzynce o wymiarach 25×27×66 cm. Wszystkie elementy były unieruchomione i szczelnie zamknięte – w urządzeniu nie było żadnych ruchomych części, dzięki czemu pracowało ono zupełnie bezgłośnie. Z obudowy wychodziły jedynie dwa przewody: jeden do anteny nadziemnej, a drugi do uziomu (Moray stosował np. uziemienie do wodociągowej rury w piwnicy). Antena w eksperymentach miała zazwyczaj kilkadziesiąt metrów długości i była zawieszona wysoko – np. 30–60 m nad ziemią. Moray pisał, że w późniejszych udoskonaleniach antenę zastąpił specjalną lampą próżniową, jednak w oryginalnych demonstracjach z lat 20. korzystał z klasycznej anteny drutowej połączonej z ziemią.

We wnętrzu skrzynki znajdował się starannie zestawiony układ rezonansowy. Według opisów Moraya i świadków jego pokazów, w urządzeniu były obecne kondensatory (pojemności), indukcyjności oraz co najmniej dwie specjalne lampy elektroniczne wraz z tajemniczym detektorem (zaworem) Moraya.

„W środku znajdowały się kondensatory, ów detektor, transformator oraz dwie lampy – i nic ponadto. Nie było absolutnie nic, co przypominałoby baterię” 

– stwierdzono po inspekcji wnętrza aparatu po jednym z testów. Moray już na wczesnym etapie badań (ok. 1913 r.) odkrył odpowiedni materiał półprzewodnikowy do swojego detektora. Eksperymentując w Szwecji ze znalezionym minerałem (miękkim białym kamieniem z miejscowości Abisko), zauważył, że *„srebrny drucik przyłożony do kamienia działa jak prostownik”*. Tak narodził się „zawór promienistej energii” – nielampowy element półprzewodnikowy, który Moray następnie udoskonalał przez lata. Ze wspomnień wynalazcy wynika, że pierwszy detektor zbudowany z owego szwedzkiego kamienia dał zalążek przyszłym „lampom Moraya”, stosowanym we wszystkich urządzeniach energii promienistej. Moray nie ujawniał dokładnego składu ani konstrukcji swojego detektora, ale w 1937 r. złożył notarialnie potwierdzoną dokumentację opisującą jego germanowy „zawór” i związane z nim obwody. Z kolei do regulowania i obniżania częstotliwości prądu wyjściowego Moray stosował własnej konstrukcji oscylacyjne lampy próżniowe oraz wspomniany wysokoczęstotliwościowy transformator. W efekcie napięcia rzędu setek kilowoltów indukowane w obwodzie wejściowym (antenowym) były przetwarzane na umiarkowane napięcie użytkowe. Moray podkreślał, że dzięki temu rozwiązaniu mógł zasilać typowe urządzenia i regulować napięcie wyjściowe w zależności od potrzeb.

Cała aparatura była zasilana wyłącznie z energii otoczenia. Moray wielokrotnie demonstrował odłączenie anteny lub uziemienia, co natychmiast przerywało pracę urządzenia, dowodząc że układ nie ma wewnętrznego źródła mocy. *„Gdy odłączono antenę, światło zgasło – i pojawiło się ponownie po ponownym podłączeniu. To samo następowało po odłączeniu przewodu uziemiającego”*. Co więcej, jeśli przerwa trwała zbyt długo, układ tracił rezonans i wymagał ponownego dostrojenia. Moray argumentował również, że moc uzyskiwana w jego wynalazku była zbyt duża, a częstotliwość zbyt wysoka, by można ją było wytłumaczyć np. przypadkowym odbiorem fal radiowych czy indukcją z istniejących sieci energetycznych. Wszystko wskazywało na to, że „ani z baterii, ani z pobliskich linii” – energia musiała pochodzić z zewnętrznego, naturalnego źródła, którego detektor Moraya był w stanie „zaczerpnąć i przekierować” do obwodu odbiorczego.

Demonstracje i testy opisane przez Moraya

Moray przez wiele lat prezentował działanie swojego urządzenia przed licznymi świadkami. Pierwsze pomyślne eksperymenty datował już na 1909–1911 – wtedy to udało mu się uzyskać drobne efekty (np. słyszalne trzaski w słuchawce telefonu) z wykorzystaniem prądu ziemi i atmosfery. Do około 1925 r. udoskonalał on detektor i obwody, by zwiększyć moc wyjściową. Przełom nastąpił wiosną 1925, kiedy Moray mógł już zapalić małą żarówkę. W sierpniu tego roku przeprowadził pierwsze publiczne pokazy swojego generatora kosmicznej energii. Jak wspomina, 6 sierpnia 1925 r. do jego domu przyjechał inżynier R.L. Judd.

„Pozwoliłem mu zobaczyć całe urządzenie w działaniu. Największy komponent miał ok. 15 cm wysokości i 20 cm średnicy. Wspięliśmy się na dach kurnika niosąc urządzenie na małej desce kreślarskiej, wznosząc antenę na dachu – około 30 m od domu. Wyłączyliśmy główny wyłącznik prądu w domu przed rozpoczęciem. W obecności pana Judda złożyłem maszynę z podzespołów, po czym ją uruchomiłem. Pan Judd mierzył czas potrzebny, by pojawiło się światło. Udało mi się rozświecić 100-watową żarówkę do pełnej jasności oraz rozgrzać do syczenia staroświeckie żelazko elektryczne pobierające 655 W. Na prośbę pana Judda zdjąłem antenę – wtedy światło zgasło. Po ponownym podłączeniu anteny znów się zapaliło. Podobnie działo się z odłączaniem i podłączaniem uziemienia”. 

Ten eksperyment na dachu trwał nieprzerwanie około 2,5 godziny, a Judd był pod ogromnym wrażeniem.

W kolejnych miesiącach 1925 r. Moray wielokrotnie demonstrował swój wynalazek różnym osobom. Pokazy odbywały się głównie w jego domu w Salt Lake City, dokąd zapraszał inżynierów, naukowców oraz przedstawicieli władz. 24 października 1925 r. przy udziale R.L. Judda Moray zaprezentował urządzenie liderom Kościoła Mormonów (m.in. Heberowi J. Grantowi) – przed ich oczami maszyna bez trudu zasiliła żarówkę i żelazko, a odłączenie anteny czy uziomu ponownie powodowało gaśnięcie lamp. 28 października 1925 r. odbyła się demonstracja dla inżynierów General Electric – w tym dla dr. H.T. Plumba. Moray ustawił urządzenie na stole w ogrodzie, by pokazać brak ukrytych połączeń, po czym zakrył część obwodów i włączył generator. Lampy znów zaświeciły pełnym blaskiem, a inżynierowie dotykający wyjściowych przewodów stwierdzili, że „to nie jest prąd stały – czuć bardzo wysoką częstotliwość”, co potwierdzało nietypowy charakter energii. Podczas tego pokazu nastąpił nawet nagły przepływ iskry przez przerwę powietrzną, oszacowany na ok. 10 000 V, co świadczyło o wysokim napięciu generowanym w obwodzie.

Moray przeprowadzał też spektakularne testy terenowe, aby wykluczyć możliwość zasilania z ukrytych źródeł czy zakłóceń. 21 grudnia 1925 r. wraz z dwoma prawnikami (Juddem i W.W. Nebekerem) wywiózł swój aparat daleko poza miasto.

„Załadowaliśmy mój ‘radiant energy device’ do samochodu i odjechaliśmy. Panowie zastanawiali się, dokąd powinniśmy się udać na próbę – poprosiłem, by to oni wybrali miejsce, by nie było podejrzeń. Ostatecznie zdecydowali się na Emigration Canyon, gdzie nie ma linii energetycznych. Po przejechaniu ok. 4 mil w głąb kanionu wybrali miejsce, po czym przenieśliśmy się jeszcze kilkaset stóp dalej. Jeden z panów (Judd) został w aucie z powodu kontuzjowanej nogi, a pozostali rozłożyli antenę i uziemienie. Wyjąłem urządzenie z auta, podłączyłem do anteny i ziemi. Po włączeniu przełącznika – początkowo nic się nie działo, dopóki nie dostroiłem obwodu. Wtedy zapaliło się światło. Odłączyłem na moment antenę: światło zgasło, ale zapaliło się ponownie po ponownym podłączeniu. Tak samo z uziemieniem – po przerwaniu obwodu gaśnie, po ponownym zestawieniu – znów świeci. Wszyscy trzej panowie byli bardzo zadowoleni z tego, co zobaczyli”.

Próba ta, przeprowadzona w całkowicie odizolowanym miejscu, przekonała obecnych, że urządzenie Moraya nie korzysta z żadnych „ukrytych przewodów” ani zasilania z zewnątrz, a jedynie z anteny i ziemi – czyli ze źródeł naturalnych.

Moray wykazywał również, że jego generator potrafi pracować długotrwale i stabilnie. Po jednym z pokazów domowych w 1925 r. pozostawił on aparaturę włączoną na trzy kolejne doby:

„Po wyjściu pana Judda przeniosłem urządzenie do domu i utrzymywałem je w działaniu przez całą noc i następny dzień – w sumie nieprzerwanie przez trzy dni i trzy noce. Energia odbierana [z anteny] była równie silna na koniec tego 72-godzinnego okresu, co na początku”. 

W innym przypadku (jesienią 1928 r.) zorganizowano test wytrzymałościowy – urządzenie pracowało ponad 158 godzin ciągiem, dostarczając średnio ok. 635 W mocy. Taki ciągły pobór energii byłby niemożliwy ze zwykłych baterii (ich pojemność szybko by się wyczerpała), co stanowiło kolejny dowód, że źródło zasilania ma charakter zewnętrzny i praktycznie niewyczerpany.

W latach 20. i na początku 30. Moray zademonstrował swój wynalazek dziesiątki (jeśli nie setki) razy, często przed komisjami złożonymi z inżynierów, profesorów fizyki, przedstawicieli przedsiębiorstw energetycznych oraz inwestorów. „Do listopada 1925 r. dałem już tyle pokazów, że zacząłem tracić rachubę” – wspomina wynalazca. W 1928 r. aparatem Moraya zainteresował się dr Harvey Fletcher z Bell Laboratories; przeprowadzono wówczas serię testów przy jego udziale, a sprzęt został zaplombowany i opieczętowany, by wykluczyć manipulacje. We wszystkich takich próbach urządzenie działało zgodnie z deklaracją Moraya, imponując obserwatorom. Kilku świadków (w tym wspomniany radca prawny R.L. Judd) złożyło nawet pisemne oświadczenia pod przysięgą, potwierdzające autentyczność demonstracji. Dzięki temu Moray zgromadził bogatą dokumentację świadectw, że jego wynalazek rzeczywiście pobiera energię z nieznanego źródła i zamienia ją na użyteczną elektryczność.

Refleksje Moraya o naturze i źródle energii

Moray wielokrotnie wypowiadał się na temat teoretycznych podstaw swojego wynalazku, formułując własne hipotezy dotyczące natury odbieranej energii. Uważał on, że energia promienista jest fundamentalną energią kosmiczną, przenikającą całą materię. W jego poglądach pobrzmiewały echa koncepcji eteru i wczesnej fizyki kwantowej – Moray twierdził, że wszystkie formy energii (elektryczność, magnetyzm, światło, ciepło itp.) są różnymi przejawami wibracji o określonych częstotliwościach, a także że materia sama w sobie jest utrzymywana przez oscylacje.

„Wiadomo, że wszystkie formy materii wibrują z pewną własną częstotliwością. Tak samo jest z różnymi formami energii – ciepłem, światłem, magnetyzmem, elektrycznością. Są to tylko formy ruchu wibracyjnego powiązane ze sobą i generowane z tego samego źródła, jakim jest wszechświat”. 

Moray sugerował, że podnosząc częstotliwość drgań materii, można dokonać jej przemiany w energię – odwoływał się tu do koncepcji równoważności masy i energii. Jego zdaniem w przestrzeni nieustannie zachodzą procesy przemiany materii w energię i energii w materię, a promieniowanie kosmiczne jest tego przejawem. „Jestem przekonany, że energie z kosmosu to aktywne promieniowania powstające przy ewolucji materii w energię i energii w materię” – deklarował wprost.

Moray był świadomy badań naukowych nad promieniowaniem kosmicznym w swojej epoce. Przywoływał wyniki eksperymentów świadczących o istnieniu wysokoenergetycznych cząstek z kosmosu (np. pomiary dr. Kolhörstera i dr. Axela Corlina potwierdzające przenikanie promieni kosmicznych przez setki metrów skał). Zwracał uwagę, że jego własne urządzenia działały równie dobrze pod ziemią, pod wodą, na wysokościach, a nawet w samolocie – co sugerowało, że źródłem zasilania jest promieniowanie wysoko przenikliwe (najpewniej kosmiczne). Na poparcie swoich tez cytował autorytety naukowe, np. wskazywał, że Ziemia otrzymuje ze Słońca równowartość 160 000 HP mocy na jednego mieszkańca, a według dr. Gunn’a z US Navy sama Ziemia generuje pole elektryczne o natężeniu 200 milionów amperów. Moray ukuł termin “Radiant Energy” właśnie na opis owych kosmicznych emanacji energii, które *„docierają do ziemi z każdej strony w określonym rytmie”*. Widział w nich potencjalne, niewyczerpane źródło mocy dla ludzkości – energię czystą i dostępną wszędzie.

Co ważne, Moray starał się oddzielić swoją ideę od fantastycznych koncepcji perpetuum mobile. Wielokrotnie podkreślał, że jego urządzenie nie łamie zasad termodynamiki, ponieważ nie tworzy energii z niczego, a jedynie wydobywa istniejącą energię z otoczenia. *„Nie mam nic wspólnego z perpetuum mobile – urządzenie Moraya wykorzystuje energię, która istnieje, i przekształca ją w użyteczne formy”*. W swoich notatkach i książce „The Sea of Energy in Which the Earth Floats” (pierwsze wyd. 1930) Moray snuł rozważania, że być może odkrył praktyczny sposób podłączenia się do „koła napędowego natury”, o którym marzył Nikola Tesla. Uważał, że przyszłość energetyki będzie polegała na rezygnacji z paliw kopalnych na rzecz bezpośredniego czerpania energii z wszechobecnych promieniowań. Jego demonstracje – w jego własnej ocenie – stanowiły dowód, że „wibracje wszechświata” można zaprząc do pracy. Jak pisał Moray, zrozumienie zasad drgań i rezonansu jest kluczem do opanowania energii: *„Pojęcie zasad wibracji to w istocie zrozumienie energii”*.

Struktura i główne komponenty urządzenia

Moray Radiant Energy Device składało się z zestawu elementów połączonych w układ rezonansowy zasilany anteną i uziemieniem, bez innego źródła zasilania zewnętrznego. Według relacji świadków, wewnątrz obudowy znajdowały się kondensatory (ówczesne “condensers”), specjalny detektor jednokierunkowy (tzw. zawór Moraya), transformator oraz dwie lampy (tuby) – bez żadnych baterii ani klasycznego generatora. Poniżej wymieniono kluczowe komponenty i ich funkcje:

Antena i uziemienie: Długi przewód antenowy (rzędu ~30 metrów, np. antena ~100 stóp) oraz solidne uziemienie stanowiły jedyne “wejście” energii do urządzenia. Antena była połączona z układem rezonansowym urządzenia, zaś uziemienie zapewniało zamknięcie obwodu. Odłączenie anteny lub uziemienia powodowało natychmiastowe wygaśnięcie urządzenia, a ponowne podłączenie – powrót mocy. Jeśli jednak obwód wejściowy pozostał otwarty zbyt długo, wymagane było ponowne zestrojenie urządzenia przed ponownym “złapaniem” energii. Lepsza antena lub uziemienie zwiększały moc wyjściową – np. zastosowanie większej anteny rozjaśniało lampy mocniej niż dotychczas, a pogłębianie pręta uziemiającego poprawiało jasność żarówki.

Detektor jednokierunkowy (“zawór” Moraya): Sercem układu był nietypowy element półprzewodnikowy pełniący rolę detektora prądów wysokiej częstotliwości i zarazem diody jednokierunkowej. Moray odkrył go eksperymentując z różnymi minerałami – natrafił na “miękki, biały, kamień”, który okazał się doskonałym “zaworem” dla prądu. Ten element, zwany później “Swedish stone” (Szwedzki kamień), pozwalał przepływać impulsom prądu tylko w jednym kierunku. Moray porównywał go do kryształka galeny z detektora radiowego, ale jego detektor był znacznie wydajniejszy – potrafił napędzić głośnik telefonu kryształkowego bez baterii. W klasycznym odbiorniku radiowym lat 20. kryształ galenowy i “koci wąs” prostowały sygnał RF; Moray wykorzystał podobny efekt, lecz na o wiele większą skalę. Według Moraya detektor ten nie wymagał podgrzewania (był to “nieżarzony” element próżniowo-półprzewodnikowy), co budziło sceptycyzm Urzędu Patentowego – w latach 30. uważano, że lampa bez żarzenia nie może działać. W istocie detektor Moraya zachowywał się jak prototyp tranzystora: był półprzewodnikiem typu „bipolarnego” z domieszkami, zdolnym do detekcji i wzmacniania prądu. Sam Moray nie znał pełni teoretycznego działania (brakowało wtedy języka fizyki ciała stałego), wiedział jednak z praktyki, że precyzyjnie zbudowany według jego receptury detektor wprowadzał w układ energię pozyskaną z otoczenia. Detektor ten był bardzo czuły – drobne wstrząsy lub rozregulowanie styków powodowały zgaśnięcie urządzenia, a gwałtowne przerwy w obwodzie mogły go nawet uszkodzić przez przepięcia indukcyjne.

Lampy/oscylatory (zimne lampy): Oprócz detektora, w urządzeniu pracowały dwie “lampy” – były to najprawdopodobniej specjalne zimnokatodowe oscylatory próżniowe lub gazowane, skonstruowane przez Moraya. Nie miały klasycznych żarników ani ogrzewanych katod, a więc również odbiegały od zwykłych lamp elektronowych lat 20. i 30.. Według świadectw lampy Moraya były w istocie półprzewodnikowymi przyrządami dużej mocy (określano je nawet jako “tubes were solid-state devices”). Ich rolą było prawdopodobnie podtrzymanie oscylacji wysokiej częstotliwości i przekształcenie energii z detektora na użyteczną moc wyjściową. Moray mówił czasem o nich jako “oscillator tubes” (lampy oscylacyjne) lub “rezonatory”. Z dokumentów wynika, że te lampy miały niezwykłe właściwości elektryczne – między innymi bardzo wysoką pojemność elektryczną. Moray twierdził, że jego rura oscylacyjna posiadała pojemność rzędu 1 farada przy pracy na rezonansie, co sugeruje, że pełniła jednocześnie rolę kondensatora energetycznego w obwodzie. Świadek dr Harvey Fletcher odnotował, iż jeśli rzeczywiście “lampy” Moraya miały pojemność zbliżoną do 1 F, to same w sobie stanowiłyby przełom naukowy. Moray budował je własnoręcznie – w jednej z relacji wspomina, że egzemplarze skonstruowane w 1927 pracowały przez ~2 lata, po czym musiał je wymienić z powodu “rozszczelnienia” (najwyraźniej prototypy traciły próżnię/gaz wskutek prowizorycznej konstrukcji). Lampy te były bardzo lekkie – **dwie lampy wraz z detektorem ważyły łącznie poniżej 8 uncji (~225 g)** – i jednocześnie bardzo mocne: Moray z pomocą tych oscylatorów uzyskiwał do 4 kW mocy, a twierdził, że po ulepszeniu mógłby osiągnąć znacznie więcej. Funkcją lamp oscylacyjnych było prawdopodobnie wzbudzenie i utrzymanie drgań wysokiej częstotliwości w obwodzie (pracując wspólnie z kondensatorami i cewkami), a także “ściąganie” kolejnych porcji energii z kosmosu przez detektor – Moray pisał, że “lampy-detektory mają zsynchronizowany ‘ciąg’ (pull) z specjalnymi oscylatorami”, powodując powstawanie efektu pompowania energii w układzie. (Informacje odtworzone częściowo z opisów Moraya oraz z analiz powojennych inżynierów – Moray nie opublikował pełnego schematu lamp, ale pozwolił np. dr. F. Harvey’owi przerysować ich konstrukcję do celów patentowych.)

Cewki i kondensatory (obwód rezonansowy): Układ rezonansowy urządzenia tworzyły zapewne cewki indukcyjne i kondensatory wysokiego napięcia odpowiednio połączone z anteną, ziemią, detektorem i lampami. Moray nie ujawnił szczegółowego schematu, ale z relacji wynika, że istniał obwód wysokiej impedancji (wysokiego napięcia, niskiego prądu) po stronie anteny oraz obwód niskiej impedancji (niższego napięcia, wysokiego prądu) po stronie obciążenia, sprzężone ze sobą przez rezonans i transformację. Cewki służyły do dostrojenia częstotliwości rezonansowej – częstotliwość oscylacji układu była zdeterminowana stałymi obwodu (indukcyjnością i pojemnością), a nie bezpośrednio przez zewnętrzne sygnały radiowe. Moray we wczesnych pokazach celowo instalował na wierzchu widoczne duże cewki “dla zmyłki” – były one w dużej mierze fasadą, by zmylić obserwatorów co do rzeczywistej zasady działania. Kondensatory w układzie gromadziły ładunek i energię z każdego impulsu dostarczonego przez detektor, podbijając napięcie oscylacji. Ponieważ w tamtych czasach dostępne kondensatory wysokiej częstotliwości były ograniczone, Moray wykonywał swoje własne. Analizy wskazują, że używał on sproszkowanego kwarcu jako dielektryka w kondensatorach, dodając domieszki radioaktywne (sole radu, rudy uranu) do materiału. Miało to prawdopodobnie zwiększyć jonizację lub polaryzację w dielektryku i ułatwić inicjację drgań. (Ta informacja wynika z rekonstrukcji technicznej – Moray nie podawał jej wprost w swoich publikacjach). Kondensatory te pracowały przy ekstremalnych napięciach – raportowano, że iskra potrafiła przeskoczyć ponad 15 cm między zaciskami, gdy doszło do przepięcia. Dla ochrony przed przepięciami Moray stosował prawdopodobnie odstępy iskiernikowe i kontrolowane luzem połączenia (np. “whisker” docisk w detektorze działał też jak bezpiecznik – gdy drgania były zbyt silne, kontakt się rozłączał, chroniąc element). (Częściowo informacje z dokumentów Moraya – np. listy opisujące “terrific high voltage” i 6-calowy łuk – a częściowo z późniejszych analiz materiałowych.)

Transformator i obwód wyjściowy: Energia z obwodu wysokiej częstotliwości i wysokiego napięcia była przekazywana do uzwojenia transformatora, który obniżał napięcie do poziomu odpowiedniego dla zasilania odbiorników. Moray wyjaśniał, że cienki drut (np. rozmiar #50) łączył detektor z transformatorem, przenosząc “potwornie wysokie napięcie” do uzwojenia pierwotnego transformatora. Transformator dawał na wtórnej stronie niższe napięcie przy większym prądzie dla obciążenia. Co ważne, prąd wyjściowy również był prądem zmiennym o bardzo wysokiej częstotliwości (nie został zamieniony na stały). Świadkowie opisują, że przewody wtórne, choć płynął przez nie duży prąd, nie nagrzewały się jak przy prądzie sieciowym. Wskazuje to, że energia wyjściowa miała inne charakterystyki niż zwykły prąd 50/60 Hz – Moray nazywał ją czasem “cold electricity” (zimna elektryczność) w korespondencji technicznej. Prawdopodobną przyczyną braku strat cieplnych były krótkie impulsy wysokiej częstotliwości (o małym wypełnieniu) lub inaczej spolaryzowany przepływ ładunków. Na wyjściu urządzenia Moraya znajdowały się zwykłe gniazda/dołączenia do obciążenia: lamp, grzejników itp. W demonstracjach Moray podłączał równolegle nawet kilka odbiorników (np. zestaw żarówek 100 W i grzejnik ~600 W), pokazując że obciążenie do ~700–750 W nie stanowi problemu – jasność lamp nie spadała po dołączeniu dodatkowego urządzenia. (Urządzenie zachowywało się więc jak źródło o bardzo niskiej rezystancji wewnętrznej, zdolne dostarczyć znaczną moc bez zauważalnego spadku napięcia). Moray demonstrował też, że prąd wyjściowy nie pochodzi z żadnej baterii: był to prąd zmienny, zdolny do zasilania transformatora i posiadający napięcie na tyle wysokie, by przeskoczyć iskiernik – cechy niemożliwe dla ukrytej baterii (ta dawałaby tylko prąd stały). Urządzenie nie posiadało żadnego generatora mechanicznego – samo będąc przetwornikiem energii “promienistej” na elektryczną. (Źródła: liczne świadectwa z demonstracji – np. opisy otwarcia obudowy po pokazie – oraz listy inżynierów badających zjawisko.)


Inicjalizacja i wzbudzenie rezonansu

Uruchomienie urządzenia Moraya wymagało precyzyjnego dostrojenia (“tuning”) detektora i obwodu rezonansowego, często opisywanego jako “strojenie się” na energię kosmiczną. Moray podkreślał, że zanim układ zacznie pracować, jest on wewnętrznie “elektrycznie martwy” – potrzebne jest odpowiednie zestrojenie z anteną, by energia zaczęła płynąć. Procedura uruchamiania wyglądała następująco (wg relacji z pokazów):

Po ustawieniu anteny i uziemienia, Moray zamykał główny przełącznik w swoim urządzeniu. Początkowo nic się nie działo – lampy nie świeciły. Następnie Moray regulował swój detektor (np. poprzez minimalne przesunięcia “kociego wąsa” stykającego kryształ półprzewodnika) oraz ewentualnie dostrajał kondensatory zmienne/cewki. Nazywał to “priming and tuning” – czyli “pobudzanie i dostrajanie” układu. W praktyce wyglądało to jak strojenie odbiornika radiowego: Moray kręcił gałką lub manipulował detektorem przez kilka minut, aż do momentu, gdy obwód wszedł w rezonans i zaczął samodzielnie oscylować.

Świadkowie wspominają, że zwykle po kilku minutach strojenia (~2 do 6 minut) następował nagły efekt – zapalała się lampa podłączona do urządzenia. Moray czasem używał małej żarówki jako wskaźnika – gdy zaczynała świecić, oznaczało to, że układ “złapał” energię. W jednym z testów dr Harvey Fletcher odnotował, że Moray zestroił maszynę w ok. 6 minut, po czym 100-watowe żarówki zaświeciły oślepiająco jasno (nawet jaśniej niż normalnie przy zasilaniu z sieci).

Synchronizacja elementów: Urządzenie zawierało wielostopniowy układ rezonansowy, więc istotne było jednoczesne zestrojenie detektora (wejścia) z oscylatorami (wewnętrznymi lampami). Moray i jego współpracownicy nazywali to “synchronizing pull” – detektor i oscylatory musiały pracować jak jeden oscylujący układ. Kiedy Moray dostrajał detektor, osiągał stan, w którym obwód samowzbudzał się, zasilany impulsami z detektora wywołanymi przez promieniowanie kosmiczne. Dr Fletcher analizował, że oscylacje powstają wewnątrz układu autonomicznie (kontrolowane przez stałe obwodu), a nie są narzucane z zewnątrz. Innymi słowy, antena dostarczała energię (bardzo wysokiej częstotliwości impulsy), ale częstotliwość pracy urządzenia była wyznaczana głównie przez komponenty (indukcyjności, pojemności) – antena z kosmosem działały bardziej jak “pompa” energii niż nadajnik sygnału o określonej częstotliwości.
Warunki konieczne do pracy: Urządzenie wymagało pewnych warunków środowiskowych – przede wszystkim istnienia ”morza energii promienistej”, z którego czerpało. Moray początkowo sądził, że to energia z samej Ziemi (ładunki statyczne), ale szybko zauważył, że to oscylacyjne fale docierające do Ziemi z zewnątrz (w ciągu dnia efekt był silniejszy niż w nocy, co zasugerowało związek z promieniowaniem słonecznym lub kosmicznym). W późniejszych latach Moray doszedł do wniosku, że czerpie energię *“z przestrzeni, z promieniowania kosmicznego obecnego wszędzie we wszechświecie”*. Praktycznie dla działania urządzenia kluczowe było posiadanie długiej anteny (aby “złapać” jak najwięcej tych fal/cząstek) oraz dobrego uziemienia (zamykającego obwód). Urządzenie uruchamiano zwykle pod gołym niebem lub w miejscach, gdzie antenę można było rozwiesić wysoko.

Retuning i stabilizacja: Gdy maszyna już pracowała, zazwyczaj była stabilna – Moray potrafił utrzymać ją w ruchu ciągłymi godzinami, a nawet dniami bez przerwy. Np. w 1928 przeprowadzono test 158-godzinny (prawie tydzień) ciągłej pracy, podczas którego urządzenie średnio oddawało ok. 635 W mocy. Jednak pewne czynniki mogły ją rozstrajać: silne wibracje (uderzenie w stół powodowało zgaśnięcie lamp), odłączenie anteny/ziemi na zbyt długo, czy nagłe zmiany obciążenia. Moray stosował więc ostrożność – np. prosił by nie ruszać nagle przełączników. Istnieje incydent, gdzie podczas demonstracji asystent (Dr. Knudsen) szybko włączał i wyłączał główny wyłącznik, co wywołało indukcyjne przepięcia palące detektor – unikatowy kryształ został wtedy uszkodzony. Po takim incydencie Moray musiał przerwać pokazy, dopóki nie zbudował nowego detektora. To pokazuje, że inicjalizacja urządzenia była delikatnym procesem – wymagała cierpliwości i finezji, ale gdy wszystko zostało zestrojone, układ pracował stabilnie w stanie rezonansu podtrzymywanego przez wpływ promieniowania. (Wszystkie powyższe informacje są zgodne z opisami Moraya z jego książki oraz z relacjami bezpośrednich świadków takich jak inż. R.L. Judd, dr Harvey Fletcher czy dr Murray Hayes.)

Przekształcanie sygnału wysokiej częstotliwości w użyteczną moc

Urządzenie Moraya działało jak konwerter energii promieniowania o bardzo wysokiej częstotliwości na “użyteczny” prąd elektryczny zdolny zasilać zwykłe odbiorniki. Można je opisać blokowo w następujących etapach:

1. Detekcja i wzbudzenie: Wysokoczęstotliwościowa energia zbierana z anteny (pochodząca prawdopodobnie z promieniowania kosmicznego, jonosferycznego itp.) była wychwytywana przez detektor półprzewodnikowy Moraya. Detektor ten działał jak jednokierunkowy zawór – przepuszczał krótkie impulsy prądu w głąb obwodu, gdy potencjał anteny względem ziemi osiągał pewien próg, a blokował przepływ wsteczny. W ten sposób detektor prostował składową oscylacyjną sygnału i jednocześnie pobudzał drgania rezonansowe w obwodzie LC urządzenia. Można to porównać do uderzania w huśtawkę we właściwym momencie – każdy impuls z detektora dodawał energii do oscylującego obwodu (cewka-kondensator) w odpowiedniej fazie.


2. Wzmocnienie rezonansowe (oscylatory): Impulsy inicjujące z detektora trafiały do układu zawierającego lampy oscylacyjne Moraya oraz kondensatory i cewki. Układ ten był nastawiony na częstotliwość zbliżoną do częstotliwości przychodzących impulsów (będącej właściwą częstością rezonansową systemu). W rezultacie następowało samowzmocnienie drgań – oscylatory podtrzymywały drgania nawet pomiędzy impulsami z detektora. Lampy Moraya mogły działać tu analogicznie do tranzystorów lub lamp wzmacniających RF, dostarczając dodatkowej energii w obwód za każdym cyklem drgań (energia ta jednak ostatecznie również pochodziła z “promieniowania”, bo lampy czerpały z kondensatorów ładowanych przez detektor). W ten sposób w obwodzie wewnętrznym krążyła oscylacja o bardzo wysokiej częstotliwości i bardzo wysokim napięciu – rzędu setek kilowoltów. Fletcher sugerował, że częstotliwość ta była determinowana głównie przez komponenty, a nie np. częstotliwość fali radiowej – czyli układ zachowywał się jak generator, *“utrzymywany przy życiu oscylacjami energii kosmicznej”*.

3. Prostowanie i gromadzenie energii: Jednokierunkowy charakter detektora powodował także gromadzenie ładunku w kondensatorach. Gdy detektor przewodził w szczycie oscylacji, kondensatory ładowały się; gdy oscylacja opadała i chciała zmienić kierunek, detektor blokował przepływ wstecz – kondensatory nie rozładowywały się z powrotem do anteny, tylko oddawały energię dalej w obwód wyjściowy. Takie działanie jest typowe dla układu gretzowego lub pomp ładunkowych, choć Moray zrealizował je za pomocą pojedynczego elementu półprzewodnikowego i układu rezonansowego. W efekcie następuje “podbicie” napięcia i skumulowanie energii: nawet jeśli pojedyncze impulsy z anteny niosły małą energię, to rezonans i prostowanie pozwalały sumować energię setek tysięcy takich impulsów na kondensatorach.


4. Transformacja na użyteczne napięcie: W obwodzie wtórnym transformatora indukowała się energia z obwodu pierwotnego (wysokonapięciowego). Specjalny transformator Moraya był zaprojektowany do pracy z bardzo wysoką częstotliwością – być może miał rdzeń powietrzny lub inny niestandardowy, by uniknąć strat. Na jego wtórnym uzwojeniu pojawiało się obniżone napięcie wysokiej częstotliwości. Moray przyznał, że częstotliwość pracy była tak wysoka, iż nie dysponował przyrządami do jej pomiaru. W tamtym okresie typowe mierniki (wartości skutecznej napięcia czy częstotliwościomierze) działały najwyżej do kilkudziesięciu kHz, stąd można wnioskować, że oscylacje mogły mieć częstotliwość wielu MHz. (Niektóre analizy spekulowały o paśmie 4–7 MHz jako efektywnym zakresie pracy urządzenia, lecz Moray tego nie podawał – stwierdzał jedynie “exceedingly high frequency”). Tak czy inaczej, napięcie na wyjściu transformatora zostało dopasowane do obciążenia. Moray najczęściej zasilał żarówki i grzałki, które są z natury przystosowane do zarówno prądu stałego, jak i zmiennego o dowolnej częstotliwości (byle wartość skuteczna się zgadzała). Żarówki świeciły ciągłym jasnym światłem, bez migotania – co potwierdza, że częstotliwość prądu była co najmniej dużo wyższa niż 50 Hz (migotanie nie było widoczne). Moray zaznaczał, że silniki elektryczne mogłyby być zasilane jego energią, lecz musiałyby być specjalnie skonstruowane do tak wysokiej częstotliwości. To pośrednio wskazuje, że nie próbował on przetwarzać tej energii na standardowe 60 Hz – wykorzystał ją bezpośrednio.


5. Zasilanie odbiorników: Do wyjścia Moray podłączał normalne urządzenia: lampy, grzejniki, małe silniki demonstracyjne. W pokazach jednocześnie świecił np. sześć żarówek 100 W oraz zasilał żelazko ~600 W, uzyskując łączną moc ~1 kW. W innych testach notowano łączną moc ~675 W utrzymywaną cały tydzień. Co istotne, dołączenie kolejnych obciążeń nie obniżało wyraźnie napięcia wyjściowego ani jasności lamp, dopóki nie przekroczono pewnej granicy mocy. Urządzenie działało niejako jak źródło prądowe podające energię według zapotrzebowania. Jednak zauważono, że w nocy poziom mocy spadał (o kilka-kilkanaście procent) – np. żarówka świeciła odrobinę słabiej nad ranem niż w dzień. Moray tłumaczył to mniejszym dopływem promieniowania kosmicznego (brak słońca). Mimo to nawet nocą urządzenie spokojnie zasilało kilkusetwatowe obciążenia. Energię tę Moray określał jako “absolutnie nową formę, bardzo cudowną, niepodobną do niczego znanego”, a dr Fletcher po udanej demonstracji w 1928 stwierdził: *“z tego pokazu wnoszę, że mamy tu coś całkowicie nowego i wspaniałego – nie ma miejsca na wątpliwości co do żadnego aspektu”*.


Parametry techniczne pracy urządzenia

Z dokumentów i relacji można zebrać następujące przybliżone dane liczbowe charakteryzujące urządzenie Moraya:

Napięcia wewnętrzne: rzędu setek kilowoltów. Moray wspominał o około 250 000 V generowanych w obwodzie wysokiej częstotliwości. Świadkowie widzieli wyładowania iskrowe ~15 cm długości, co potwierdza napięcia rzędu co najmniej 100–200 kV (powietrze przebija około 1 kV na 1 mm, zależnie od warunków). Tak wysokie napięcie występowało w części pierwotnej (antenowej) i było obniżane transformatorem dla obciążenia.
Częstotliwość oscylacji: dokładna wartość nieznana – określana jako “bardzo wysoka”. Moray nie mógł jej zmierzyć ówczesnymi przyrządami. Szacunkowo mogła to być częstotliwość w zakresie kilku do kilkudziesięciu MHz. (Dla długości anteny ~30 m ćwierćfali odpowiada ok. 2,5 MHz, ale urządzenie mogło wykorzystywać także wyższe harmoniczne lub częstotliwości cząstkowe w wyniku impulsywnego pobudzania). Dr Fletcher sugerował, że częstotliwość była determinowana przez elementy układu – czyli prawdopodobnie częstotliwość rezonansowa obwodu LC użytego przez Moraya. Niektóre późniejsze źródła wskazują zakres ~5 MHz jako typowy dla zbierania “energii jonosferycznej”, ale nie jest to potwierdzone bezpośrednio w dokumentach Moraya.
Moc wyjściowa: średnia moc ciągła kilkaset watów do kilku kilowatów w demonstracjach, szczytowo nawet dziesiątki kW. Udokumentowane testy wykazały stabilne oddawanie ~600–700 W przez wiele godzin. Moray często demonstrował moce rzędu 1 kW na obciążeniach rezystancyjnych. W relacjach prasowych z początku lat 30. pojawiały się doniesienia, że urządzenie osiągało 5 kW, a Moray twierdził, że z pełnym zestawem oscylatorów mógł uzyskać do 50 kW. Rzeczywiście w swoich materiałach Moray pisał, że *“urządzenie wytwarzało do 50 000 watów mocy”*, choć prawdopodobnie odnosił się do mocy szczytowej lub potencjalnej przy skalowaniu. Późniejsze opracowania podawały, że kolejna generacja urządzenia (po 1936) ważąca ~50 funtów mogła pracować bez anteny i dawać 50 kW, aczkolwiek nie zostało to publicznie zweryfikowane. Konserwatywnie można przyjąć, że kilka kW było w zasięgu zademonstrowanej konstrukcji (np. rozświetlanie równoległej baterii 30 żarówek 150 W każda, co sugerowano w jednej z relacji).
Długość anteny: Moray korzystał z anteny długości ~30 metrów (100 stóp) w wielu pokazach. Była to typowa długość drutu rozpiętego na wysokości (np. na dachu domu czy szczycie stodoły). W niektórych testach użyto większej anteny – określanej jako “large antenna” – co wzmogło moc wyjściową. Można przypuszczać, że antena powinna mieć rozmiar rezonansowy dla zakresu fal krótkich (dziesiątki metrów). Urządzenie wymagało tylko jednej anteny (nie stwierdzono użycia układu kierunkowego ani wielu masztów). W warunkach mobilnych Moray potrafił rozwiesić drut między drzewa lub maszty improwizowane i również uzyskać działanie, byle długość i wysokość były wystarczające.
Uziemienie: Kluczowe było solidne uziemienie o niskiej rezystancji. Moray najczęściej podłączał urządzenie do metalowego pręta wbitego głęboko w wilgotną glebę lub do metalowej instalacji wodociągowej. W testach porównawczych pokazano, że płytkie lub słabe uziemienie ograniczało moc – np. gdy wbito prowizoryczny pręt, początkowo lampa świeciła słabo, ale głębsze wbicie pręta znacząco zwiększało jasność. Dla pewności czasem używano dwóch uziemień: Moray potrafił przełączyć się na drugi pręt, by pokazać, że efekt nie zależy od konkretnego miejsca (o ile kontakt z ziemią jest dobry). Można wnioskować, że uziemienie służyło jako przeciwna “połówka anteny” – odbierało ładunki indukowane z ziemi i zamykało obwód dla prądu wysokiej częstotliwości. Gdy obwód ziemia-antenna został przerwany, urządzenie przestawało działać.
Wymiary i masa aparatury: Urządzenie mieściło się w drewnianej skrzynce (lub kilku skrzynkach). W latach 20. Moray prezentował je w skrzyni o wymiarach ok. 30×45×20 cm (12″×18″×8″) – tak wynika z opisu “largest instrument about 6 inches high and 8 inches in diameter” (prawdopodobnie chodzi o główną lampę/reaktor) oraz notki, że całość spakowana do kufra była tej skali. Późniejsza wersja miała kilka skrzynek; świadkowie wspominają “trunk” (skrzynię) zabezpieczaną plombami podczas testów ciągłych. Masa urządzenia nie była duża – prototyp ważył kilkanaście kilogramów. Późniejsze wzmianki mówią o 50 funtach (~22 kg) dla mocniejszej jednostki 50 kW (jednak to informacje nie bezpośrednio potwierdzone). Warto dodać, że aktywny materiał detektora był bardzo cenny i rzadki – Moray dysponował niewielką ilością “Szwedzkiego kamienia” i dlatego moc urządzenia była ograniczona, a dalszy rozwój wymagał opracowania nowych detektorów.

==Zastosowane materiały i unikalne rozwiązania
== Najbardziej unikalnym aspektem technicznym urządzenia Moraya były materiały półprzewodnikowe wykorzystane w detektorze i lampach – na długo przed oficjalnym wynalezieniem tranzystora czy diody półprzewodnikowej dużej mocy. Moray nazwał swoje odkrycie “germanium valve” (germanowa lampa/klejnot) w latach 20. i faktycznie german miał kluczową rolę. Poniżej zestawiono informacje o materiałach i konfiguracji elektrod:
“Swedish Stone” – mieszanka związków germanu: Pierwszy detektor Moraya bazował na niezwykłym minerale nazwanym przez niego Szwedzkim kamieniem. Moray natrafił na niego ok. 1925 roku – była to biała, miękka skała, prawdopodobnie ruda zawierająca german lub jego związki. W tamtym okresie german był mało znanym półmetalem (został odkryty w 1886, ale dopiero zaczynano rozumieć jego właściwości półprzewodnikowe). Moray zauważył, że odpowiednio oczyszczony i przygotowany german działa doskonale jako prostownik fal radiowych. Wysłał próbki do rafinerii wielokrotnie, aż uzyskał “czysty german” najwyższej jakości. Jego notatki wspominają, że potrzeba było pięciokrotnej rafinacji kruszcu, by osiągnąć pożądaną czystość. Gotowy detektor był jednak nie czystym metalem, lecz mieszaniną germanu z domieszkami. Moray i współpracujący chemik dr Milton Marshall eksperymentowali z różnymi domieszkami do germanu – opisywano to jako “germanium compound” (związek germanu). Dokładny skład pozostał tajemnicą, ale z późniejszych analiz wynika, że mógł to być german z dodatkiem ok. 0,03% jakiegoś półprzewodnika typu domieszkującego (np. siarczku cynku, srebra, krzemu lub nawet pierwiastka promieniotwórczego). Moray zabezpieczał tę wiedzę – w archiwum istnieje zaprzysiężone oświadczenie z 1927 r. opisujące jego “zawór germanowy”, złożone w celu ochrony wynalazku. W 1931 złożył kolejne affidavit z rysunkami i opisem detektora do wniosku patentowego (nr 550611). Rodzina Morayów do dziś utajnia fragmenty tych dokumentów, ale wiadomo, że detektor z 1927 zawierał “oczyszczony german” oraz niezidentyfikowane dodatki. W 1934 r. Moray demonstrował detektor uczonym (Eyring, Fletcher) i przyrównał go do kryształu radiowego, choć o wiele potężniejszego. Fletcher i Eyring próbowali dociec składu “kamienia”, ale nie otrzymali pełnej informacji – Moray uważał, że samo podanie formuły nic im nie da, bo brakowało jeszcze teorii by to zrozumieć.
Struktura detektora – tranzystor z epoki lampowej: Dokumenty sugerują, że detektor Moraya był elementem dwuelektrodowym typu punkt-kryształ lub nawet trójelektrodowym. W publikacji The Sea of Energy wspomniano, że to “urządzenie bipolarne” i że analizy wykazały jego działanie tranzystorowe. Prawdopodobna konfiguracja to kryształ półprzewodnikowy (german/domeszkowany) z dwiema ostrymi elektrodami kontaktowymi: jedną działającą jak emiter/dioda, drugą jak kolektor. Możliwe, że Moray celowo tworzył w krysztale obszary o różnym typie przewodnictwa – np. podgrzewając część kryształu lub dodając różne domieszki punktowo. W 1940 r. Bell Labs (gdzie pracował dr Fletcher) rozpoczęło własne badania nad germaniem i tranzystorami – można przypuszczać, że widok detektora Moraya zainspirował te prace (transistor oficjalnie ogłoszono w 1948, ale Moray miał coś podobnego dwie dekady wcześniej). W 1960 r. inżynier Warren Simmonds zbadał zachowany detektor Moraya i potwierdził, że to tranzystor (choć zapewne unikatowej konstrukcji). Moray w swoim detektorze stosował też materiały promieniotwórcze – istnieją poszlaki, że dodawał śladowe ilości radu lub toru do kryształu. Jego notatki teoretyczne wspominają, że promieniowanie alfa czyni powietrze przewodnikiem i wywołuje lawinę elektronów, a także opisują eksperyment z naświetlaniem siarczku cynku cząstkami alfa z radu (efekt scintylacji). Można więc podejrzewać, że detektor był “pompowany” dodatkowo promieniowaniem (np. z domieszki radowej), by zwiększyć ilość nośników swobodnych i czułość na kosmiczne impulsy. Sam Moray w latach 30. napisał, że pracując nad większym urządzeniem natrafił na konieczność “badań jądrowych” gdy skończył mu się oryginalny kamień – co sugeruje, że próbował zastąpić właściwości Swedish Stone poprzez dodanie źródła promieniotwórczego do nowego detektora.

Materiały lamp oscylacyjnych: Moray’owskie “tubes” również najpewniej zawierały specjalne materiały. Opisy wskazują na mieszankę gazów szlachetnych i metali. Niektóre źródła sugerują obecność argononu lub neonu pod niewielkim ciśnieniem – tak, by lampa mogła działać jak oscylator relaksacyjny lub wyzwalany impulsem (podobnie do styków tikającego iskiernika, ale kontrolowanego). Moray miał opatentować w latach 40. “electrotherapeutic tube” do celów medycznych, która w opisie zawierała proszek fluorescencyjny, pręty z wieloma ostrzami, wewnętrzny elektrostatyczny układ kondensatorowy i źródło promieniowania. To brzmiałoby jak rozwinięcie technologii jego generatora: elektroda z wieloma ostrzami (może emiter elektronów), proszki i warstwy (być może tlenki, siarczki) stymulowane promieniowaniem do emisji elektronów. Moray lubił używać tlenków metali, np. proszku torowego, oraz luminescencyjnych materiałów – mogło to wspomagać emisję elektronów przy uderzeniach cząstek wysokoenergetycznych. Niestety szczegółowy skład lamp Moraya nie zachował się w jawnej literaturze. Wiadomo jedynie, że nie miały one katody żarzonej (czyli emisja termiczna nie zachodziła), co oznacza że musiał zastosować emisję polową lub jonizację gazu. Być może elektrody lamp były pokryte warstwą emitera zimnej emisji (np. węglik metalu, uraninit, itp.) pobudzaną polem wysokiego napięcia.
Budowa kondensatorów: Jak wspomniano, Moray najpewniej wykonywał własne kondensatory wysokiej częstotliwości. Korzystał z mikowych i szklanych przekładek, a także z proszku kwarcowego (dwutlenek krzemu) jako dielektryka. Domieszki radioaktywne (sole uranu, toru, radu) w kondensatorach mogły pomagać poprzez jonizację dielektryka i zwiększanie efektu nieliniowego – być może kondensator Moraya nie był czysto statycznym elementem, ale brał udział w procesie prostowania (np. promieniowanie zmieniało polaryzację dielektryka w rytm oscylacji). To już jednak interpretacje wysnute przez późniejszych badaczy na podstawie fragmentarycznych źródeł.


Podsumowując, Thomas H. Moray skonstruował unikatowy układ elektroniczny wykorzystujący pioniersko półprzewodniki, materiały promieniotwórcze i zjawiska rezonansu wysokiej częstotliwości. Informacje bezpośrednio pochodzące z jego dokumentów (np. książki The Sea of Energy in Which the Earth Floats oraz zaprzysiężonych oświadczeń patentowych) potwierdzają istnienie wyżej wymienionych elementów i ich niezwykłe właściwości: detektor na bazie germanu, zimne lampy bez żarników, praca na wysokiej częstotliwości i pobieranie energii z otoczenia. Z kolei rekonstrukcje techniczne dokonane przez naukowców obserwujących pokazy (jak dr Harvey Fletcher) oraz późniejszych badaczy (w tym syna Moraya, Johna, i zespoły Cosray Research Institute) uzupełniają te dane: sugerują one konkretne mechanizmy działania detektora (efekt tranzystorowy), udział materiałów takich jak rad i tor w konstrukcji, czy parametry jak pojemność 1 F w rezonatorze. Staraliśmy się wyżej wyraźnie zaznaczyć, które fakty pochodzą z oryginalnych źródeł Moraya, a które są wnioskami z analiz – wszystkie jednak mieszczą się w ramach technicznych źródeł i świadectw związanych z wynalazkiem, bez wychodzenia poza nie potwierdzone spekulacje. Moray’owi nigdy nie udało się uzyskać pełnego patentu na swój generator energii (z powodów sceptycyzmu co do “darmowej energii”), ale pozostawił on wystarczająco dokumentacji, by współcześni mogli docenić genialne szczegóły techniczne jego urządzenia – urządzenia, które według świadków “przeczyło znanym prawom, ale jednak działało”, czerpiąc moc z *“morza energii, w którym zanurzona jest Ziemia”*.